sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 7.

"Tylko człowiek który kochał, umiera jak człowiek"

*Ross*
Pocałowałem ją. Zrobiłem to. Od dawna pragnąłem dotknąć jej ust. Ale to co mnie najbardziej w tym wszystkim ucieszyło to, to że oddała pocałunek. Czyli też tego chciała?
-Laura ja...- Odwaga powiedzenia czegoś znikła tak szybko jak się pojawiła.
-Chciałeś tego?-Powiedziała swoim cieniutkim głosem, nie patrząc na mnie.
-T-a-k - Wyjąkałem te trzy litery, jedno słowo tak jakby miał mnie za to ktoś zabić. Chociaż w sumie byłoby to możliwe, bo to co teraz robimy to chyba nie jest zgodne z prawem, czy może jest?  Czuje się jakby mi ktoś mowę odebrał, i to dosłownie, ale w końcu się otrząsnąłem i wydusiłem z siebie pytanie na które już dawno chciałem znać odpowiedź.- A ty chciałaś tego pocałunku?.
-Chciałam, i to bardzo.- Odpowiedziała po chwili namysłu. Taką odpowiedź właśnie chciałem usłyszeć.- ale to nie jest w porządku, nie powinniśmy się całować. -Dodała.- Dlatego nie chciałam się do was przeprowadzać. Nie chciałam cię codziennie widzieć. Z początku myślałam że to tylko zauroczenie, ale z czasem przekonuje się że to coś więcej. - Uśmiech znikł jej z twarzy, a w oczach pojawiły się małe krople słonej cieczy. Od razu ją przytuliłem, chociaż wiedziałem że zadaje jej tym też trochę bólu. I sobie też.
-Wiesz że nie mamy na to wpływu. Może gdybyśmy prędzej wiedzieli że jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, to nie zakochalibyśmy się w sobie. To nie nasza wina, tylko ich. To oni nie powiedzieli nam wcześniej prawy. -Wyznałem.
-Masz rację, ale wiesz że nie możemy być razem. To jest nie zgodne z prawem.- Słona ciecz spływała jej po policzku.
-Chociaż nie jesteśmy razem to ciągle przez mnie płaczesz.- Zaśmiałem się, co ona odwzajemniła. Chociaż tak załagodziłem sytuację. -Wyjedźmy stąd.
-Uwierz, teraz to moje marzenie.-Uśmiechnęła się lekko, i wtuliła się bardziej w moje ramiona.

*Laura* Parę godzin później.
Przyszliśmy już do domu, ponieważ na dworze zrobiło się strasznie duszno, i zaczął wiać mocny wiatr. Mam nadzieję że nie będzie burzy. Nie znoszę jej.
Zrobiłam sobie gorącą kąpiel w wannie, żeby trochę móc pomyśleć. Chociaż ostatnio robię to bardzo często. Ciągle myślę o naszej sytuacji z Rossem. Czemu życie jest takie trudne, i robi nam tak bardzo pod górkę.
Po kąpieli, zawinęłam się w ręcznik i zaczęłam suszyć włosy. Ciepłe powietrze ogrzewało moją głowę i włosy. Po wysuszeniu włosów i ich ułożeniu ubrałam się w mój ulubiony strój. Dresy i luźna bluzka, a na to blondyna bluzę. Uwielbiam ją, pachnie jego perfumami. Myłam zęby kiedy zgasło nagle światło i zaczęło mocno grzmieć i wiać. Błagam tylko nie to. Bardzo się przestraszyłam, więc wyszukałam po ciemku drzwi i zawołałam Rossa.
-Gdzie jesteś?- Zawołał z dołu. Tak sądzę.
-U góry, koło łazienki.- Krzyknęłam. Po chwili silne ramiona objęły mnie w tali.
-Poszukamy jakiś latarek czy świec, co?- Spytał. Potwierdziłam, i zaczęliśmy razem szukać. Łatwiej byłoby się rozdzielić, ale ja nie chciała.
-Mam!-Krzyknęłam i zapaliłam małą latarkę. Chociaż coś.
-Tyle szukania i tylko to. - Zaśmiał się i pokazał na moje znalezisko.
-Zawsze coś- Powędrowałam do naszego pokoju, słysząc że blondyn idzie za mną szłam o wiele pewniej.
-Jaka jest w ogóle godzina?-Zapytał siadając na łóżko. Spojrzałam na zegar który jako jedyny odmierzacz czasu działa na baterię.
-21.28-Odpowiedziałam i siadłam koło niego.
-Przydałoby się iść się już położyć, ale jak mam się umyć. Może wezmę telefon.-Wziął sprzęt do ręki i poszedł w stronę łazienki.
-Zostawisz mnie samą?-Spytałam lękliwie, na co on odpowiedział śmiechem.
-Idę się umyć.
-Oh..no dobra. - Skuliłam się w kłębek i tak siedziałam, aż Ross nie wrócił. -Nareszcie jesteś, ile można się kąpać. - Przytuliłam go mocno.
-Ty siedzisz o wiele dłużej. - Miał rację.
-Kiedy ta burza się skończy-Zrobiłam smutną buźkę, i położyłam się do łóżka.
-Za niedługo, zobaczysz.- Położył się w swoje łóżko, ale mi tak nie pasowało, więc wgramoliłam się do jego łóżka.
-Dobranoc- Powiedziałam jakby nigdy nic.
-Dobranoc- Czułam że się uśmiecha. Pocałował mnie na dobranoc, w USTA. Co bardzo mnie zdziwiło. Naprawdę bardzo.
-Sorry zapomniałem się. - Powiedział speszony, i położył się.
Zasnęłam bardzo szybko. Jednak natłok myśli trochę mnie pomęczył.
Czemu to nas akurat musiał spotkać taki pech. Miejmy nadzieję że będzie lepiej.
Mówią przecież że nadzieja umiera ostatnia, nie?
-----------------------------------------------------------------------------------------
Hejooo !
Jak wam się podoba ten rozdział?
Mi się go przyjemnie pisało.
DZIĘKUJE ZA TE 5 KOMENTARZY, to mega motywuje.
Kocham was. Pa


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 6 .

"moje ramię będzie zawsze przy tobie
jeśli kiedykolwiek zechcesz płakać
wszystko będzie dobrze
bo zawsze będę cię kochać
aż do dnia w którym umrę"

*Laura*
Przeciągnęłam się na łóżku w stronę szafki nocnej, gdzie był mój telefon. Odblokowałam go, chcąc sprawdzić godzinę. 4:58. No ładnie-pomyślałam. Cała noc bez snu. Przejechałam dłońmi po twarzy, i wstałam. 
Otworzyłam drzwi na balkon, i weszłam na niego. Oparłam się o barierki i spojrzałam na piękny księżyc który był w pełni. Idealnej pełni. 
Czemu życie jest takie trudne, czemu miłość jest taka trudna. Chciałabym cofnąć czas i nie dowiedzieć się tej prawdy. Chciałabym nie wiedzieć że Ross jest moim bratem. Dlaczego musiałam się do niego tak przywiązać? Byłoby to łatwiejsze gdybyśmy się nie znali. 
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, okazało się że do Blondyn. Podał mi swoją bluzę. 
-Ubierz bo się przeziębisz.- Uśmiechnął się i stanął koło mnie. 
-Dzięki- Powiedziałam bardzo cicho, jakby do siebie. 
-Wszystko gra?-Spojrzał się na mnie przez ramię. Pokręciłam przecząco głową, a w oczy napłynęły mi łzy, których tak bardzo chciałam uniknąć. 
Przytulił mnie od tyłu, obejmując mnie ramionami tak jakbym miała mu uciec. 
-Nie jest łatwo, ale damy radę.- Pocałował mnie w policzek. 
-Tak myślisz?- Zapytałam, odwracając tylko głowę w jego stronę. 
-Tak.-Uśmiechnął się. -Chodźmy już spać. -Uścisnął moją dłoń i zaprowadził do jego łóżka. Zamknął drzwi na klucz, i położył się koło mnie.-Dobranoc-Przytulił mnie.
-Dobranoc. 
*Ross*
Obudziłem się pierwszy, i byłem z tego zadowolony bo mogłem popatrzeć jak Laura ślicznie śpi... Przestań Ross- Skarciłem się w myślach. Wstałem, wyszukałem ciuchy i poszedłem do pokoju czystości żeby się ogarnąć. Wychodząc musiałem obudzić brunetkę bo zaśpi do szkoły. Pocałowałem ją w policzek.
-Cześć księżniczko-Uśmiech wkradł mi się na usta. 
-Heej- Wyciągnęła się na łóżku. 
-Wstawaj bo się spóźnisz-Zaśmiałem się, i wyszedłem z pokoju kierując się do kuchni. Na schodach było już czuć zapach naleśników. Mama znowu robi śniadanie-pomyślałem. 
-Siema-Powiedziałem do mojego rodzeństwa, a mamie dałem buziaka w policzek. Odpowiedzieli mi tym samym. 
-A gdzie masz Lari?-Spytała się mama, kładąc mi przed nosem gotowy posiłek. 
-Już jestem- Do kuchni wpadła zdyszana brunetka, z torebką na ramieniu. Usiadła koło mnie i zaczęła jeść swoje śniadanie. 

-Dobra my się już zbieramy, Laura?-Wstałem od stołu. Uśmiechnęła się do mnie i też wstała. 
-Mogę was podwieźć. -Oznajmił najstarszy z nas. 
-Przejdziemy się-Odpowiedziała mu Laura. 
Ubraliśmy się i wyszliśmy. Zabrałem od brunetki jej torbę, żeby nie musiała dźwigać. 
Droga minęła nam dosyć szybko, więc zdążyliśmy na lekcję. 
*Rydel, w tym samym czasie*
-Ooo, jacy oni słodcy- Uśmiechnęłam się widząc jak Ross bierze torbę Laury, żeby nie musiała dźwigać. 
-Oni są rodzeństwem- Upomniał mnie Rocky. 
-Wiem, wiem- Machnęłam ręką, patrząc jak znikają za rogiem. Oni są tacy słodcy, i tak dbają o siebie. 
-Dzieci babcia dzwoniła-Oznajmił tato, wchodząc do kuchni. 
-Może pojedziemy do niej, tak dawno nie byliśmy u niej- Odezwał się Riker. 
-Nie możemy, przecież wiecie że Laura i Ross mają szkołę.- Powiedziała mama, odrywając się od sprzątania. 
-Przecież oni mogą zostać i jechać sobie kiedy indziej. Ross ma już prawko.- Skomentował Ellington.
-Właśnie mamo, Ell ma rację.-Uśmiechnęłam się do niej, pomagając jej sprzątać. 
-Może masz rację-Obdarowała nas ciepłym uśmiechem.- Pakujcie się, po południu pojedziemy. 
Wszyscy ucieszyli się z ostatecznej decyzji mamy, i poszli do swoich pokoi, ja zostałam pomóc jej jeszcze posprzątać, a potem sama poszłam się pakować. 
*Laura, wieczór* 
Staliśmy wszyscy w korytarzu i żegnaliśmy się. 
-Mamo to tylko parę dni- Powiedział Ross, kiedy Pani Lynch to znaczy mama go dusiła, tuląc go tak mocno jakby miała go już więcej nie zobaczyć. 
-To aż pięć dni-Powiedziała płaczliwym głosem. 
-Musimy już jechać-Krzyknął z auta Riker. Trochę pomogło, bo mama ostatni raz nas przytuliła i poszła w stronę samochodu.
-Jedzenie macie w lodówce- Oznajmiła wsiadając do auta. Pokiwaliśmy im i weszliśmy z powrotem do domu. Musieliśmy zostać, bo mieliśmy jeszcze szkołę, ale obiecaliśmy że odwiedzimy babcię w przyszłym miesiącu, bo jak to powiedziała "musi mnie koniecznie poznać". 
-Może pójdziemy się gdzieś przejść, co ty na to?-Spytał mnie blondyn.
-Zapraszasz mnie na randkę, no wiesz nie ładnie tak zapraszać siostry na randkę- Zaśmiałam się. 
-Oczywiście, bo moim marzeniem było już od dawna, żeby zaprosić moją siostrę na randkę. Niestety Rydel się nie udało zaprosić.- Wybuchnęliśmy śmiechem. Teraz było dla nas to zabawne, ale tak naprawdę nie był to nasz ulubiony temat. - To co idziemy?-Zapytał ponownie. 
-Jasne, tylko mogę twoją bluzę bo nie mam jeszcze wszystkich moim ciuchów zabrane z domu. 
-Pewnie, trzymaj-Podał mi granatową bluzę, a sam wziął Rikera. 
-Gdzie w ogóle idziemy?-Spytałam się gdy już wyszliśmy. 
-Plaża?-Uśmiechnął się. Zawsze było to nasze ulubione miejsce spacerów. 
-Plaża- Odwzajemniłam uśmiech i ruszyliśmy na plaże. 
Chodziliśmy brzegiem morza, tak żeby woda delikatnie dotykała naszych stup. 
Na niebie było już widać mały zachód słońca. Piękny widok. 
-Jak myślisz co by z nami było jakbyśmy nie byli rodzeństwem?-Spytałam, chodząc po skałach. Blondyn w razie czego mnie asekurował. 
-Znając życie bylibyśmy parą.- Gdy powiedział to zdanie, noga ześlizgnęła mi się ze skały, przewidując ciąg dalszy pewnie bym spadła ale blondyn w porę, mnie przytrzymał i nie spadłam.
-Na prawdę tak myślisz?- Spytałam patrząc na jego reakcję. 
-Tak. A ty jak uważasz?-Obawiałam się że zada mi to pytanie. 
-Yyy.. ja.. chyba uważam tak jak ty.- Jąkałam się, mówiąc to zdanie. Uśmiechnął się w odpowiedź. -Patrz jaki piękny zachód słońca-Pokazałam. Stanął obok mnie. Czując jego wzrok na sobie, spojrzałam się na niego. Patrzał mi głęboko w oczy, i powoli zbliżył się do mnie... aż pocałował mnie. 
---------------------------------------------------------------------------------
Hejo, hejo. Co tam u was? 
Przepraszam za taki beznadziejny rozdział. 
Ale nie mam ostatnio weny. 
Pod poprzednim rozdziałem nie było nawet trzech komentrzy :( 
Szkoda że tak mało was tutaj jest... 

środa, 25 listopada 2015

Rozdział 5.

'Są ludzie, którym szczęście mignie tylko na moment, na moment ukaże się tylko po to, by uczynić życie smutniejsze i okrutniejsze '

*Dwa tygodnie później* *Ross*
11 listopada to oficjalnie mój najgorszy dzień w życiu. Wtedy dowiedziałem się że moją przyrodnią siostrą jest, nie kto inny jak Laura. Moja Laura.
Już od dwóch tygodni nie wychodzę z mojego pokoju. Nie potrafię się pozbierać.
To niby tylko tak mało znaczące słowa, ale nie dla mnie.
Zakochałem się.
Ale Ross, przecież to nic takiego, to normalne.
No widzisz, właśnie nie. Czy normalne jest się zakochać w swojej przyrodniej siostrze ? Czy to normalne ?
Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. To pewnie mama- Pomyślałem.
-Ross, musimy porozmawiać. - Powiedziała przez drzwi.
Wstałem leniwie i przekręciłem klucz w drzwiach. Odchyliłem drzwi i wpuściłem ją do środka. - Wiem że to pewnie dla ciebie jest bardzo ciężkie, ale postanowiliśmy że Laura wprowadzi się do nas. - Zamurowało mnie. Super, po prostu super. Teraz będę widzieć ją codziennie. Będę jeszcze bardziej cierpieć.
-Fajnie- Rzuciłem nie ukazując żadnych emocji, kładąc się z powrotem na łóżko.
-Tylko, na razie zamieszka u ciebie bo masz największy pokój. - Powiedziała, bardzo cicho i szybko. Czy może być jeszcze gorzej? Mamy mieć wspólny pokój?
Nie dość że będziemy się widzieć codziennie, to jeszcze będziemy ze sobą 24 godziny na dobę. - Za godzinę przyjedzie z rzeczami i meblami, więc zrób miejsce. - Oznajmiła i wyszła.
Przejechałem dłońmi po twarzy, i wstałem. Wyjąłem z szafy jeansy i czarną koszulkę, poszedłem do mojej prywatnej łazienki. Wziąłem szybki prysznic, i ubrałem wcześniej wyszukany zestaw. Wyszedłem z łazienki i opróżniłem połowę mojej szafy tak żeby mogła schować swoje ciuchy. Położyłem się z powrotem na łóżko i wróciłem myślami do tej całej chorej sytuacji. Nim się obejrzałem, usłyszałem z domu głos mojej mamy żebym pomógł wnieść łóżko. Czyli Laura już jest.- Pomyślałem i wstałem.
Razem z braćmi wnieśliśmy lóżko i szafkę nocną.
Nie zauważyłem jej, więc pewnie siedzi w kuchni z moją mamą i Rydel.
Wejść czy nie?
Wszedłem i zobaczyłem ją. Jak zawsze piękna. Ross przestań.
-Cześć- Powiedziałem trochę spanikowany. Spojrzała na mnie, i uśmiechnęła się.
-Hej- Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Objąłem ją rękoma.
-Ja już idę spać. Dobranoc wszystkim- Powiedziała Rydel i wyszła z kuchni. A zaraz po niej moja mama, oznajmiając że też już jest śpiąca.
-To może chodź już do mojego... znaczy naszego pokoju -Poprawiłem się szybko.
-Tak, chodźmy. Muszę się jeszcze rozpakować.- Zabrałem jej torby i poszliśmy na górę.
-Zrobiłem ci trochę miejsca w szafie.- Uśmiechnąłem się, stawiając jej torby przed szafą.
- Ooo fajnie, dziękuje- Dała mi buziaka w policzek, ale zaraz się szybko odsunęła.-Przepraszam.
- Nie masz za co- Puściłem jej oczko, i poszedłem się kąpać. Zamykając za sobą drzwi do łazienki, przemyślałem to co przed chwilą się stało.
Jeszcze długo czasu minie, zanim się przyzwyczaimy do bycia rodzeństwem.

*Laura*
Rodzice postanowili że jako rodzeństwo powinniśmy więcej czasu spędzać razem, dlatego też zamieszkałam u Lynchów.
Rossa pokój jest największy, więc przeniosłam się do niego.
To co ostatnio dzieje się w moim życiu, nie jest do opisania.
Do końca życia, ciężko będzie mi patrzeć na Rossa, jako na brata. Naszą przyszłość wyobrażałam sobie inaczej. O wiele inaczej.
Układałam ostatnie ciuchy do szafy, kiedy wyszedł z łazienki blondyn w samych bokserkach. Od razu odwróciłam się szybko.
-Przyzwyczaj się do tego-zaśmiał się .
-Bardzo śmieszne- Zabrałam kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Ciepłe strumienie wody, ogrzewały moje ciało.
Wyszłam z pod prysznica. Ubrałam bieliznę, i zdałam sobie sprawę że czegoś zapomniałam. Piżama. Zawsze o niej zapominam.
Otworzyła lekko drzwi, nie chcąc pokazać się mojemu 'braciszkowi' w samej bieliźnie.
-Ross...-powiedziałam.
-Hmm?- Spojrzał się w moją stronę, a ja szybko przymknęłam bardziej drzwi.
-Bo wiesz... zapomniałam piżamy z domu. - Powiedziałam skrępowana, sama nie wiem czym.
Zaśmiał się i słyszałam tylko jak otwierał szafę. -Otworzysz mi drzwi?- Otworzyłam lekko drzwi, a on wszedł jak gdyby nigdy nic do środka łazienki.
-Ross!-Krzyknęłam, szukając czegoś do zakrycia się. Ręcznik, dzięki Bogu.
-Nie panikuj tak- Zaśmiał się i podał mi jak sądzę jego koszulkę.
-Dziękuje- Powiedziałam sarkastycznie.- No wyłaź już- Wypchnęłam go, gdy stał już chyba pół godziny, patrząc na mnie.
Gdy wyszedł przebrałam się szybko, umyłam twarz i zęby, wyszłam.
Weszłam szybko pod kołdrę i zabrałam moją książkę z szafki. Jednak coś przykuło moją uwagę, a mianowicie blondyn palący papieros na balkonie. Wstałam szybko i weszłam na balkon.
-To ty palisz?- Spytałam zdziwiona.
-Od jakiegoś czasu tak, ale to z nerwów.- Powiedział smutno. Popatrzał chwilę na mnie i przytulił mnie mocno. Odwzajemniłam. Pocałował mnie w czoło i poszliśmy spać, ale noc nie zapowiadał się dobrze.
-------------------------------------------------------------------------------------
Heeej !
To znowu ja!
Przepraszam że przychodzę z takim.. czymś.
Jakoś ostatnio nie mam weny.
Jest godzina 22.18 a ja kończę dla was pisać, a czeka mnie jeszcze nauka.
Ehh.
Do następnego.



niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 4.

" Kłamstwo ma krótkie nogi" .. i dużo rodzeństwa.
*Laura*
Każdy liść jest inny, nie ma liści identycznych w stu procentach. Są liście bardzo podobne do siebie, ale jednak czymś się różnią. Tak samo jest z ludźmi. Nie ma ludzi takich samych, ale są bardzo do siebie podobni. Podobność nie musi być między dwoma takimi samymi płciami.
Podobieństwo może być między chłopakiem i dziewczyną.
Takie jakie jest między mną, a Rossem.
Zawsze byliśmy bardzo do siebie podobni. Słuchaliśmy tej samej muzyki, lubiliśmy ten sam kolor. Było między nami, i nadal jest bardzo duże podobieństwo. To dziwne.
Dzisiaj za oknem była dla wszystkim brzydka pogoda, ale nie dla mnie. Lubię deszcz. Można posiedzieć na parapecie i popatrzeć jak jego krople spływają po szybie.
Wczoraj gdy był u mnie Ross, rodzice przyłapali go gdy ode mnie wychodził.
Wydarli się, i dostaliśmy zakaz spotykania się.
Dlaczego oni tak bardzo go nie lubią?
Schodząc z parapetu, na którym była moja ulubiona książka, upadła a z niej wyleciała mała karteczka z moim najukochańszym cytatem.
"Przyjaciele są jak ciche anioły, podnoszą nas gdy upadamy"

Odłożyłam książkę i skierowałam się w stronę salonu gdzie siedzieli uśmiechnięci moi rodzice.
-Możecie mi powiedzieć dlaczego nie lubicie Lynchów? Dlaczego zabraniacie mi się spotykać z Rossem?- Do moich oczu wtargnęły łzy, bo wiedziałam że rozmowa na ten temat dobrze się nie kończy.
- Nie będziemy o tym teraz rozmawiać- Odpowiedział surowo tato, nawet na chwilę nie odciągając wzroku od telewizora.
- A kiedy?! Kiedy będzie czas?! - Zasłoniłam im telewizor. - Przez całe życie będziecie mówić że jeszcze nie czas?- Wydarłam się, a we mnie zaczęło się już gotować.
-Nie takim tonem gówniaro- Odezwała się mama. Nigdy do mnie tak nie powiedziała. Nie w ten sposób.
-Gówniara? Ja jestem gówniarą?- Odpowiedziałam.
Uderzył mnie. Nie mogę uwierzyć że to zrobił. Mój tato, w właśnie mnie uderzył.
Pobiegłam jak najszybciej na górę. Słyszałam tylko wołanie mamy.
Wyjęłam torbę i zaczęłam się pakować. Wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
Przed wyjściem spojrzałam jeszcze na mój policzek i oko.
Policzek był czerwony, a oko zaczynało puchnąć.
Wybiegłam z domu ignorując słowa rodziców.
Biegłam ile sił w nogach, ani na chwilę nie zatrzymując łez.
Wiedziałam jaki jest mój cel. Gdzie biegnę.
Ross nie pytając, od razu zaprowadził mnie do swojego pokoju i tuląc mnie do siebie wypytywał mnie co się stało. Opowiedziałam mu wszystko w skrócie.
- Nie wierzę że mógł cię uderzyć- Powiedział smutno.- Pokaż to- Spojrzał na zaczerwienione miejsce.- Przyniosę ci lód. Odpowiedziałam krótkie okej. A za chwilę zobaczyłam blondyna z lodem zawiniętym w ręczniku.
-Dziękuje.- Powiedziałam, przykładając lód do oka i policzka.
I wtedy do pokoju weszła mama Rossa. Zaniemówiła na mój widok, a ja przygotowałam się na najgorsze, ale w zamian przytuliła mnie mocno.
Ja, jak również i blondyn staliśmy bardzo zdziwieni.
-Laura, jak miło cię widzieć.- Do pokoju wszedł pan Lynch.
-Długo cię już nie widzieliśmy- Odezwała się Pani Lynch.
-Mamo, wy... wy nie krzyczycie?- Zapytał zdziwionym głosem Ross.
-Moi rodzice krzyczeli jak zobaczyli Rossa.- Dokończyłam
-My nie byliśmy za tym żebyście się rozstali. - Odpowiedzieli wspólnie państwo Lynch.
- To może państwo wiecie dlaczego moi rodzice tak tego bardzo chcieli- Podeszłam bliżej ich.
-Wiemy, i chcemy wam to już powiedzieć. Ale twoi rodzice też muszą przy tym być. To jest długa historia, i nie jest raczej miła.
Przestraszyłam się.
Jednak czym prędzej zadzwoniłam po rodziców, chociaż nie chciałam ich teraz widzieć.
Gdy już przyjechali, zasiedliśmy wszyscy (rodzeństwo Rossa i moja siostra też) w salonie. Zasiadłam koło zdenerwowanego jak ja Rossa.
-Słuchajcie i nam nie przerywajcie. - Powiedział Mark (Lynch)- Reszta rodzeństwa wie o całej spawie. Wy jesteście w połowie rodzeństwem.
Ja jestem waszym prawdziwym Ojcem. Ross, twoją mamą jest Strome, a Laura twoją Ellen. Dawno temu jak jeszcze was nie było, znałem Ellen, była moją pierwszą dziewczyną.
Damiano dowiedział się że nie mógł być Ojcem, więc zwrócili się o pomoc do mnie.
Nie wiedzieliśmy że się będziecie przyjaźnić. Nie chcieliśmy tego, żebyście nigdy nie dowiedzieli się prawdy.
-Jesteście rodzeństwem - Posumował mój tata, a właściwie to Ojczym.
--------------------------------------------------------------------------------------
No cześć.
Wiem że dawno mnie nie było i za to chce bardzoooo przeprosić.
Nie myśleliście chyba o takiej akcji, co?
No przyznajcie się ;)
3 komentarze=Next :D



środa, 7 października 2015

One Shot 2 'Skoro ona zabiła się dla mnie, to ja zabiję się dla niej'

Przeczytaj notatkę pod One Shot'em ;) 
*Rok później*
To niewiarygodne że już minął rok, rok czasu od spotkania się z moją drugą połówką. 
Od tego dnia w szpitalu Ross i Ja zakochaliśmy się w sobie. 
Wszystko w moim życiu zaczęło się układać. 
Jednak nigdy nie może być w 100% dobrze. 
Ross już ledwo chodzi, nie ma na nic siły, nawet żeby jeść. 
Tak bardzo się o niego boję. 
A co jeśli, jeśli Bóg postanowi nas rozdzielić? 
Nie dam rady żyć bez niego. On jest moim promyczkiem szczęścia. 
Gdy go widzę moje serce, pomału zaczyna składać swoje kawałki. 
Nikt nie chce mi nic mówić, ale widzę że On umiera. Właściwie to ja też, gdy patrzę na niego. 
Miałam go dzisiaj odwiedzić, ale nie jestem wstanie. Wiem że ten czas już nas dopadł, czas pożegnania się. 
Moje myślenie przerwał dźwięk mojego telefonu. To Rydel.
-Halo?- Powiedziałam zmęczonym i smutnym głosem, a w odpowiedzi usłyszałam cichy płacz. 
-Laura..Przykro mi- Wiedziałam o co chodziło. Wybuchnęłam głośnym płaczem, i jak najszybciej udałam się do szpitala. 
W jego sali zastałam całą rodzinę.
Podeszłam do jego łóżka. 
Zobaczyłam JEGO, był cały blady, i bardzo zimny. 
Łzy cały czas leciały mi z oczu. Jak strumień wody z wodospadu.
Pocałowałam go w już martwe usta i wybiegłam, kierując się na nasz ulubiony most. 
Wyciągając pistolet i mówiąc ciche "Kocham cię Ross, to dla ciebie" strzeliłam. 
*w tym samym czasie u Rossa*
Ja żyję.
Jak to mogło się stać że jeszcze żyje. 
Moje serce stanęło na chwilę. 
JA ŻYJĘ! 
Nie umarłem. 
Dostałem jeszcze jedną szansę od Boga. 
Przyznam się że niedawno chciałem się zabić, bo nie mogłem już wytrzymać z bólu. 
Ale teraz cieszę się że żyje. 
-Czemu płaczecie, przecież żyję- Powiedziałem do całej rodziny, ale nagle uświadomiłem sobie że nie ma z nimi Laury. - Gdzie jest Laura? -Spytałem, a moje serce od razu zaczęło szybciej bić. - GDZIE JEST LAURA?! - Krzyknąłem. 
-Ross...- Powiedziała łkając Rydel.- Ona po usłyszeniu o twojej śmierci... -Nie dokończyła, bo nie musiała. Już wiedziałem o co chodzi. 
Z moich oczu wyleciało kilka małych kropelek łez.
-Zawieście mnie do niej, teraz.
*15 minut później*
Wybiegłem szybko z auta i, zobaczyłem ją  leżącą na ziemi z pistoletem w dłoni. Dlaczego tu do jasnej cholery nikogo nie ma! 
Zacząłem ją szarpać żeby się obudziła, ale ona ani drgnęła. 
Ona umarła. 
A ja razem z nią.. Umrę.
Skoro ona zabiła się dla mnie, to ja zabiję się dla niej. 
Wziąłem pistolet i przyłożyłem sobie do głowy. W oddali słyszałem krzyki mojej rodziny, ale nic sobie z tego nie zrobiłem. 
Tylko strzeliłem. 
Teraz na zawsze będziemy razem. 
KONIEC
_____________________________________________________________
Cześć. Wiem że pewnie nie takiego końca się spodziewaliście, ale nie miałam weny żeby pisać coś innego.
Pisząc to, trochę zrobiło mi się lepiej.
Przepraszam że przez taki długi czas niczego nie było, ale mam problemy z zdrowiem. 
Nie wiem czy kiedyś wspominałam, ale mam depresję i po prostu czasami, nie mam siły żeby coś napisać. 
Przepraszam was. 


środa, 16 września 2015

One Shot 1. ' Serce płacze, ale usta wciąż się śmieją'

26.06.2015 rok
Zakończenie roku szkolnego. 
Najbardziej oczekiwany dzień przez wszystkich uczni, można odpocząć od nauczycieli, wyjechać na upragnione wakacje i chodzić dowolnie na imprezy do rana. 
Jednak jedna osoba-dziewczyna Laura Marano, piękna brunetka o ciemnych oczach, nie była zadowolona z tego powodu. Gdy jej rodzice trzy lata temu zginęli w pożarze, a jej jedyna siostra zostawiła ją i uciekła razem ze sowim chłopakiem i ich dzieckiem. Ta cała sytuacja wprowadziła ją w głęboką depresję. Zaczęła się krzywdzić, i robi to do dzisiaj. 
Po paru miesiącach pozbierała się trochę  i wynajęła swoje malutkie mieszkanie na obrzeżach miasta. 
Na wakacje znalazła sobie bardzo dobrze płatną pracę, jako pomoc domowa w domu Państwa Lynch. Nie była zadowolona że to akurat tam będzie musiała pr
pracować, ponieważ znała Państwa Lynch. 
Kiedy była mała razem z jej siostrą przyjaźniły się z ich dziećmi, ale ich drogi się rozeszły kiedy jej siostra Vanessa i najstarszy z rodzeństwa Lynch- Riker, zerwali zaręczyny. 
Brunetka nie chciała tam pracować, ale potrzebowała pracy a co najbardziej pieniędzy żeby się utrzymać. 
*3 dni później, oczami Laury* 
Ze snu wybudził mnie mój kochany budzik, który wskazywał godzinę 6:00. 
Pośpiesznie wstałam i zabierając wcześniej wyszukane ciuchy  , udałam się do łazienki zrobić poranne czystości. Zrobiłam lekki makijaż , a moje lokowane włosy upięłam w wysoki kucyk żeby nie przeszkadzały mi w pracy. 
Wyszłam z pokoju czystości i skierowałam się do mojej małej kuchni. Wyjęłam z szafki potrzebne rzeczy do zrobienia naleśników, i zaczęłam je robić. 
Mój ściśnięty żołądek ze stresu nie pozwolił mi na zjedzenie więcej niż jednego małego kęsa. Zrezygnowałam więc z jedzenia i po odświeżeniu swojego oddechu, wyszłam powoli z domu. Droga nie zajęła mi dużo czasu więc bardzo szybko dotarłam do ich domu. 
Wydech i wdech, wydech i wdech- Powtarzałam sobie, po zapukaniu w drzwi. 
Nie musiałam długo czekać, aż w drzwiach pojawiła się jak zawsze uśmiechnięta Pani Lynch. 
-Dzień dobry kochana! - Przywitała mnie jak zawsze ciepło. 
-Dzień dobry- Uśmiechnęłam się i weszłam do środka. 
-Słuchaj, tutaj masz listę zadań które trzeba zrobić- podała mi listę- My dzisiaj wyjeżdżamy do cioci na trzy dni, ale w domu zostaje Ross i Riker, także jak coś się stanie to pytaj się ich - Uśmiechnęła się i razem weszłyśmy do salonu gdzie siedziała prawię cała rodzinka, z wyjątkiem Rossa. 
Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.. Kiedyś.. 
- Laura? Cześć kochana!- Rydel, jedyna córka Państwa Lynch podbiegła do mnie i mnie przytuliła. Reszta rodziny postąpiła podobnie, tylko najstarszy z rodzeństwa siedział sam smutny. - On nadal nie może się pozbierać bo Van- Oznajmiła mi blondynka. 
- Dobra dzieci słuchajcie, musimy już jechać- Ogłosił Pan Lynch.
Wszyscy zabrali swoje rzeczy i pojechali, a ja wzięłam się za uzupełnianie listy. 
Zadanie 1 
Zrób śniadanie, i zanieś proszę Rossowi do jego pokoju. 
A później podaj mu jego leki.
Leki? To Ross jest chory? - Pomyślałam. Nie przejęłam się tym za bardzo i zaczęłam robić śniadanie .
Po zrobieniu udałam się na piętro. Na moje szczęście pokoje były podpisane, więc łatwo dostałam się do pokoju blondyna. 
Zrobiłam wdech i wydech, zapukałam do jego pokoju. Odpowiedział ciche 'proszę' i weszłam. 
Jego pokój był raczej w ciemnych barwach , ale też był bardzo przyjemny. Na ścianie wisiały trzy gitary. Pamiętam że rodzeństwo Lynch, od zawsze było utalentowane muzycznie. 
Postawiłam śniadanie na jego stoliczku koło łóżka. 
- H-Hej - Usiadł na łóżku. Było widać że jest bardzo zmęczony i smutny.
- Cześć- Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam że nasze spotkanie po latach będzie wyglądać tak. - Mam nadzieję że lubisz naleśniki- Uśmiechnęłam się ponownie. 
-Jasne, uwielbiam je- Zabrał się za jedzenie. 
- Twoja mama napisała mi na kartce że mam podać ci jakieś leki-Oznajmiłam.- Jesteś na coś chory?-Spytałam.
-Leżą one na biurku. To nic takiego - Uśmiechnął się ponownie. - Dawno cię nie widziałem- Powiedział, ale ja nie przykułam na tym większej uwagi. Podałam mu jego leki i wróciłam do kontynuacji zadań z listy. Jednak jego choroba nie dawała mi spokoju. 
*Wieczór*
Kiedy już zrobiłam wszystkie zadania, postanowiłam zajrzeć jeszcze do Rossa i podać mu wieczorne leki. Weszłam do jego pokoju wcześniej pukając. 
Nie zastałam go w pokoju, ale jego drzwi do prywatnej łazienki były zamknięte. 
Pewnie się kąpie-Pomyślałam. Gdy chciałam już wyjść, usłyszałam cichy płacz dochodzący z łazienki. Podbiegłam do niej szybko i zapukałam.
-Ross? Wszystko okej?- Zapytałam, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi. 
Postanowiłam wejść, ale co tam zobaczyłam wywołało u mnie panikę. 
Ross stał nad zlewem pełnym krwi. - Boże Ross-podbiegłam do niego szybko. 
-Zadzwoń na pogotowie- Oznajmił słabym głosem. 
*Parę godzin później* 
Jesteśmy już od paru godzin w szpitalu, Riker jechał z nami. 
Nikt nie chce nam powiedzieć o stanie zdrowia Rossa. Postanowiłam powiadomić rodziców blondyna, oznajmili że za niedługo będą. 
W czasie czekania, postanowiłam dopytać się trochę Rikera, o chorobie jego brata. 
- Riker, na co chory jest Ross?- Usiadłam koło niego.
- To ty nie wiesz?- Spytał zdziwiony. Pokiwałam przecząco głową. - Ross ma białaczkę. Dlatego dzisiaj leciało mu tak dużo krwi z nosa. 
Jego odpowiedz, mnie przeraziła. Białaczkę? Przecież Ross to chłopak który zawsze miał pełno w sobie energii.
Z oczu poleciało mi parę łez.  Z sali wyszedł lekarz i powiedział nam że możemy do niego wejść. Riker ustąpił mi, więc mogłam wejść pierwsza. 
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?- Usiadłam na krześle obok jego łóżka. Wyglądał bardzo źle. 
-Nie widzieliśmy się tyle lat, i miałem zacząć od tego że jestem chory. 
- Nie, ale nie musiałeś mnie okłamywać mówiąc że to nic takiego. 
-Bo to nic takiego- Miło że widać było w jego oczach zmęczenie, on uśmiechnął się. 
-Jak się czujesz?- Wypuściłam głośno powietrze z ust. 
- Dobrze- Nie. On wcale nie czuł się dobrze. Było to po nim widać- A jak u ciebie? 
-Dobrze- Nie. Nie było u mnie dobrze.
--------------------------------------------------------------------------------------
Hej! Oto pierwsza część One Shota! 
Co o niej myślicie? 


wtorek, 15 września 2015

Rozdział 3

"Sa­mot­ność nie ma nic wspólne­go z bra­kiem towarzystwa"

*Laura*

Otworzyłam oczy i mimowolnie spojrzałam na zegar. Wskazywał on tak zwaną godziną "diabła" czyli trzecią nad ranem. Spojrzałam na swoje ubranie, nie przypominało ono piżamy tylko wczorajszy strój. Usiadłam i próbowałam przypomnieć sobie wczorajszy dzień. Ross...Rozmowa...Balkon, a potem już nic nie pamiętam. Mój wzrok skierowałam, na miejsce obok mnie. Przestraszyłam się. Spał tam nie kto inny jak blondyn, wyżej wymieniony. 
Szturchnęłam go palcem. Obrócił się w moją stronę, ale dalej spał. Szturchnęłam go jeszcze kilka razy, ale ani drgnął.
-Ross- Wyszeptałam do jego ucha, ale też nic nie pomogło.- Wiem!- Szepnęłam zwycięsko. Kiedyś jak byliśmy mali, a Ross nie chciał się obudzić to zawsze dawałam mu buziaka w policzek a wstawał od razu. Nachyliłam się do policzka blondyna, a on otworzył oczy.
- Co ty robisz? - Podparł się rękami. 
- Nie dało się ciebie obudzić, więc przeszłam do punktu wyjścia. - Powiedziałam, patrząc mu w oczy po czym zeszłam z łózka. 
- Aaa- Pokiwał głową ze zrozumieniem.- Całus na obudzenie, pamiętam- Zaśmiał się cicho. - Wiesz, mi to tam pasuje - Wstał i nadstawił policzek, a ja uśmiechnęłam się i lekko go spoliczkowałam. 
- Nie pamiętasz o swojej dziewczynie? Jak jej było..- Zamyśliłam się na jej imieniem.- Cour..Courtney?
- Ty naprawdę jesteś zazdrosna- Zaśmiał się. 
- NIE JESTEM.- Powiedziałam, leciutko wkurzona. - Co tutaj robisz? I czemu spałeś W MOIM ŁÓŻKU?- Stanęłam przed nim, opierając ręce w pasie. 
- Gdy wchodziłaś do pokoju, przewróciłaś się i upadłaś a potem straciłaś przytomność.- Oznajmił i obrócił mnie do lustra, wskazując na ranę która widniała na moim czole. 
- Oł..- Syknęłam dotykając rany.
- Masz jakiś plaster?- Spytał patrząc na mnie w lustrze. 
Weszłam do mojej osobistej łazienki i wyjęłam z niej plaster. Chłopak zabrał mi go i przykleił na moją ranę. Szepnęłam "dzięki", siadłam na łóżku i myślałam. 
- O czym tak myślisz?-Siadł bardzo blisko mnie że aż stykaliśmy się ciałami. Poczułam coś dziwnego, ale nie przejęłam się tym bardzo. 
- O...tym jak tu Cię wydostać z domu żeby mama nie zauważyła- Odpowiedziałam. 
- Chyba już za późno! - wstał i popatrzył na drzwi z przerażeniem. 
Słychać było jak ktoś wędruje do mojego pokoju. 
Pospiesznie wstałam i zaczęłam panikować co mam zrobić z Rossem, popchnęłam go na balkon, a on się schylił żeby schować się za dość wysokim parapetem. I wtedy do pokoju weszła moja  mama.
- Nie śpisz? - Usiadła obok mnie. 
- Nie jakoś nie mogę- Uśmiechnęłam się krzywo. 
- Słuchaj mam coś dla ciebie - Podała mi stertę listów. 
- Co to? -  wzięłam je do ręki i spojrzałam na mamę. 
-Uznałam że muszę ci w końcu je dać, nie chce przed tobą ich ukrywać. To listy od twojego dawnego przyjaciela Rossa- I wtedy zapadła cisza. Czemu nie dała mi ich wcześniej? 
Dotknęła mojej ręki, spojrzała mi smutno w oczy i wyszła. 
Cały czas patrzyłam na listy. Otworzyłam pierwszy i zaczęłam czytać. 
Nim się zorientowałam blondyn siedziałam koło mnie, a ja czytałam już 10 list. Było ich sporo, więc odstawiłam je i spojrzałam na Rossa. 
Listy były napisane od serca, miłe i kochane. Chciałam mu to powiedzieć, ale w tej chwili po prostu zabrakło mi głosu, tak jakby w gardle utknęła mi wielka kula. Między nami zapadła cisza, ale nie na długo. Nie mogłam dużej czekać, i po prostu go przytuliłam. Przez chwile myślałam że mnie odtrąci, ale on przytulił mnie mocniej. 
-Czy to znaczy że dalej jesteśmy przyjaciółmi?- Spytałam, będąc nadal w jego objęciach. 
-Zawsze byliśmy- Odpowiedział.
*Ross* 
Trwaliśmy w uścisku jeszcze chwilę, aż Laura oderwała się ode mnie. 
-Teraz musimy cię ewakuować- Zaśmiała się i wstała.
-No wiesz co, jak możesz wyrzucać swojego przyjaciela z domu?- Udałem obrazę, a potem rzuciłem się na nią (bez skojarzeń, proszę ;) xd-Od.Aut.) i zacząłem ją łaskotać. 
-Nie! Proszę nie!- Krzyczała, dusząc się ze śmiechu. 
-Kochanie wszystko okej?- Z dołu było słychać głos jej mamy. 
-Tak mamo!- Odkrzyknęła, a po chwili razem z wybuchnęliśmy śmiechem. 
-----------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich! 
Przepraszam że z rozdziałem przychodzę dopiero teraz, ale wróciłam dopiero pod koniec wakacji, a potem trzeba było wrócić do szkoły. 
Miałam z nią kilka problemów, przez co nie mogłam pisać.
Naprawdę bardzo was przepraszam. 
Piszę coraz gorzej i za to też przepraszam.
Co myślicie o One Shocie?
Chcielibyście? 

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 2

"To coś, małe i wredne, zżera mnie od środka. Tak zwana tęsknota."

*Laura* 
Obudziłam się. Cała mokra. Bardzo szybko oddychając. Uczucie jakby moje serce, zachciało mnie opuścić. To był tylko sen... To wszystko to był sen?
Nie. Chociaż bardzo bym chciała, to nie był sen. Kolejny raz złamane serce. Czy ono w ogóle jeszcze istnieje? Czy już umarło? Czy można żyć bez serca? Osobiście twierdzę że tak, bo moje serce już nie żyje.. Ono umarło, tak jak wszystkie moje dobre wspomnienia. Zostały tylko te złe. Złe, które mnie niszczą. 
Powoli podniosłam się z mojego ukochanego łóżko. Było ukochane, dopóki nie miało w sobie tyle złych wspomnień, cierpień i moich łez. 
Przetarłam rękoma oczy żeby móc coś zobaczyć. Pierwsze co ujrzałam to zdjęcie. Moje i jego... Jego, którego w tej chwili pragnęłam zapomnieć. 
Wstałam szybko, i chwytając dłońmi zdjęcie, rzuciłam je bardzo mocno o ścianę. Ramka ze szkła, szybko połamała się na wiele małych cząsteczek. Tak właśnie wygląda teraz moje serce. Jak to szkło.
Zsunęłam się po drewnianych drzwiach mojego pokoju, zakrywając mokrą twarz w dłoniach, płacząc coraz bardziej i bardziej, dopóki nie usłyszałam przychodzącego sms'a. Sięgnęłam po telefon. Odblokowałam. To on. Ross.
- Czemu wczoraj uciekłaś?- Tak. Uciekłam. Po tym co się dowiedziałam.
Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale w końcu odpowiedziałam, banalnym kłamstwem. 
- Przypomniało mi się coś i musiałam wrócić do domu. - Nie czekając na odpowiedź, zabrałam spodnie i bluzę wszystko w kolorze czarnym, kierując się w stronę łazienki. Zrobiłam poranne czystości i wyszłam. 
Zabrałam telefon, czytając nową wiadomość od niego. 
-Kiepsko kłamiesz-Miał rację. Nigdy nie umiałam kłamać.- Spotkajmy się dzisiaj.
- Nie dzięki- Odpowiedziałam bardzo szybko. Rzuciłam telefon na łózko i poszłam na dół do kuchni. W domu, nie było już mojej mamy. Chociaż dzisiaj jest niedziela. Zaparzyłam sobie gorącą herbatę i usiadłam na blacie, patrząc za okno. Dzisiaj było bardzo chłodno, i padał mocno deszcz. Jego kropelki, opadały na parapet i na okno. Moje przemyślenia o wczorajszym dniu, przerwał dzwonek do drzwi. Popiłam jeszcze łyk herbaty i podeszłam do drzwi lekko je otwierając. 
-Hej-Ross? Co on tu robi?
-Co ty tu robisz?-Spytałam trochę zła. 
-Przyszedłem do ciebie, bo nie chciałaś się ze mną spotkać.- Odpowiedział, uśmiechając się. 
-Idź sobie! Nie chce z tobą gadać.- Odpowiedziałam surowym tonem i zamknęłam mu drzwi przed nosem. 
- Będę tutaj siedzieć tak długo aż mi otworzysz!- Krzyknął przez drzwi. A ja poczułam jak usiadł na schodach. Kopnęłam nogą w drzwi i odeszłam. 
***
Jest już wieczór, moja mama wróciła właśnie z pracy, ale na moje szczęście weszła tylnymi drzwiami. Gdyby poznała Rossa od razu by mnie spakowała i wywiozła na koniec świata. Z niewiadomych przyczyn moja mama i państwo Lynch się nienawidzą. I chociaż kilkakrotnie próbowałam się dowiedzieć to i tak unikała tematu. 
-Hej mamo!- Uśmiechnęłam się, chociaż nie miałam dzisiaj na to ochoty, ale chciałam uniknąć pytań typu"Coś się stało?".
-Hej kochanie- Uśmiechnęła się, zdejmując wysokie obcasy. 
-Jak było w pracy?- Usiadłam na blacie, i wychyliłam się lekko do okna, patrząc czy on nadal tam jest. Siedział cały mokry. Modliłam się w duchu żeby tylko mama go nie zobaczyła. 
-Szef znowu dał mi dzisiaj w kość, jestem taka zmęczona że idę się wykąpać i spać.- Ziewnęła. Zrobiłam współczującą minę. - Ty też nie siedź za długo- Pocałowała mnie w czoło i poszła do swojego pokoju, który był na dole.
-Dobranoc.- Powiedziałam, ale już mnie nie usłyszała. Kiedy usłyszałam jak spuszcza wodę, poszłam do głównych drzwi wejściowych. Otworzyłam je. 
-Wchodź..- Powiedziałam bardzo cicho. Ross wszedł i szedł za mną na górę. Musiałam go wpuścić, bo wiedziałam że nie odpuści i będzie tam siedział. Szybko zatrzasnęłam za nami drzwi na klucz i zapaliłam światło. 
Ross już zdążył rozejrzeć się po pokoju, aż dotarł na jego koniec, gdzie leżało nasze zdjęcie a wokół niego pełno szkła od rozbitej ramki. Kucnął przy zdjęciu i wziął je do rąk. Odwrócił się w moją stronę. 
- Czemu, to zrobiłaś?- Spytał smutno. 
- Była na ciebie zła i wciąż jestem. - Unikałam jego wzroku. 
- O co?- Zapytał podchodząc do mnie. 
- Lepiej pójdę po jakieś ciuchy dla ciebie bo jesteś cały mokry. - Wyszłam po cichu z pokoju i skierowałam się do małej garderoby. Mój kuzyn zostawił parę ubrać gdy u mnie był. Zabrałam je i na palcach poszłam do mojego pokoju. 
-Masz. To ciuchy mojego kuzyna, powinny być dobre- Podałam mu je i z szafy wyjęłam jeszcze ręcznik. Rzuciłam w niego nim, ale ma szybki refleks więc go złapał. Na szczęście mam swoją prywatną łazienkę. - Tam jest łazienka. - Pokazałam na drzwi za nim. Nic nie mówiąc, wszedł do łazienki. Wyszłam na balkon. Już nie padało. Noc była bardzo ładna, i bezchmurna, a księżyc był akurat w pełni. 
Poczułam kogoś oddech na moim ramieniu. 
-Powiesz mi? Dlaczego? Dlaczego jesteś zła?-Oparł się o barierki obok mnie i patrzał na mnie. Cały czas unikałam jego wzroku. - Wczoraj już było dobrze, dopóki nie pojawiła się...-przerwał - Czekaj, czekaj. Czy ty jesteś zazdrosna?- Uśmiechnął się. 
- Co?!- Zapiszczałam - Nie jestem. - Odwróciłam się i weszłam do pokoju. 
--------------------------------------------------------------------------------------
Heeej! 
Oto nowy rozdział! 
Nawet jestem z niego zadowolona :)
A wy co o nim myślicie? 


piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 1.

"Ty­lu wokół "chi­rurgów", a żaden "gip­su" na złama­ne ser­ce nie założy."
Ważne ! Zmieniłam trochę prolog. 
*Laura*
Obudził mnie głośny dzwięk moje telefonu "Znowu zapomniałam go wyciszyć "-Pomyślałam i z kwaśną miną podniosłam dzwoniący przedmiot, nie patrząc kto dzowni-odebrałam. 
-Halo?-Spytałam,zaspanym głosem.
-Musisz mnie wysłuchać.-Odezwał się głos, którego nie chciałam teraz słyszeć. 
-Ross,proszę daj mi spokój- Usiadłam, wzdychając. Kolejny raz dzwonił. Nie dawał mi spokoju. Codziennie po parę razy. 
-Proszę, daj mi szansę- Mówi błagalnym głosem. 
-Dasz mi w końcu spokój?- Mówię już zmęczona. Wstaję i zabieram rzeczy, które wczoraj sobie przygotowałam. 
-Nie dam, dopóki się ze mną nie spotkasz -Mówi szybko. 
Wchodzę do łazienki, opieram się zlew i patrzę w swoje odbicie. 
-Niech będzie. Za pół godziny w parku.- Uległam mu. Przecież nie dał by mi spokoju.
- Jest! -Krzyczy szczęśliwy. Rozłączam się i szybkim ruchem, ubieram się oraz ułożyłam włosy. 
Pakują w moją ulubioną torbę kilka potrzebnych mi rzeczy, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę kuchni. Na krześle przed blatem, siedziała moja kochana mama a wokół niej pełno papierów. 
-Cześć mamo!- Uśmiechnęłam się serdecznie, podchodząc do kosza z owocami. 
-Oo.. cześć córeczko- Odwzajemniła uśmiech. Zabrałam z koszyka jabłko i zaczęłam je jeść. -Wychodzisz gdzieś dzisiaj?-Zadała pytanie, na które nie wiedziałam jak odpowiedzieć, a przecież nie mogę skłamać bo nie umiem. 
-Yyy...Idę... się przejść. SAMA- Jąkałam się.
-Em.. Okej. Miłego dnia- Uśmiechnęła się, a ja czym prędzej wyszłam z kuchni. 
Spojrzałam na zegarek. Pora już wyjść. Umyłam szybko zęby, zabrałam torbę, ubrałam buty i wyszłam. 
Dzisiaj jest dosyć chłodny dzień jak na moje miasto, i chociaż mam na sobie tylko cienką bluzkę, nie przejęłam się tym zbytnio. Doszłam do parku, zatrzymałam się na chwilę i zrobiłam parę wdechów i wydechów. Weszłam i na samym początku, ujrzałam go.
Uśmiechnął się do mnie lekko, tak jakby nie wiedział czy powinien. Odwzajemniłam go, a w brzuchu poczułam dziwne uczucie, tak jakby latało w nim pełno motyli. 
Wzdrygnęłam się i podeszłam do niego. 
-H-hej - Powiedział niepewnie, uśmiechając się. 
- Cześć- Starałam się być obojętna. 
- Może usiądziemy?- Usiadł, a ja po nim. Siedzieliśmy daleko siebie, ale nie trwało to długo bo on przybliżył się do mnie. -Słuchaj, jest mi naprawdę przykro że tyle przeze mnie cierpiałaś. Ja też cierpiałem. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie chciałem tego,uwierz, ale nie miałem innego wyjścia- Mówił cały czas patrząc mi się w oczy. Czułam że mówi prawdę. Cały czas coś mówiło mi żebym mu wybaczyła. Przecież to nie jego wina. - Wy-Wybacz mi- Smutek widać w oczach, i to właśnie widziałam w jego. 
-Ross,ja... ja nie wiem- Odwróciłam wzrok. "przecież to nie jego wina" Moja podświadomość miała rację. -Wybaczam ci- Powiedziałam bardzo cicho, ale on to usłyszał.
-Naprawdę?- Wyprostował się szczęśliwy. - Boże, jak się cieszę!- Uśmiechnął się. 
Chciałam coś powiedzieć, ale przerwała mi wysoka bardzo ładna brunetka.
-Z czego się tak cieszysz?- Zapytała.
-Courtney?- Ross wstał szybko, bardzo zdziwiony. 
- Cześć- Uśmiechnęła się.- A kto to?
- To Laura. Moja.. przyjaciółka- Powiedział, niepewnie.- Laura. To Courtney. Moja.. dziewczyna.
- Kto?- Wstałam, bardzo zdziwiona. 
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej Miśki!
Przepraszam was że dopiero teraz, ale nie miałam weny. 
Jak może zauważyliście zmieniłam trochę prolog. 
Jeśli przeczytałeś to proszę skomentuj. :))
Do zobaczenia. 


sobota, 2 maja 2015

Prolog

"Jest na świecie ta­ki rodzaj smut­ku, które­go nie można wy­razić łza­mi. Nie można go ni­komu wytłumaczyć. Nie mogąc przyb­rać żad­ne­go kształtu, osiada cias­no na dnie ser­ca jak śnieg pod­czas bez­wiet­rznej nocy." 

"Zastanawiałeś się kiedyś co by było gdybyś odszedł z świata żywych? Gdybyś popełnił samobójstwo? Albo gdy w drodze do szkoły potrącił by cię samochód? Gdyby porwano cię i zabito? Gdybyś zachorował na jakąś nieuleczalną chorobę? Jest wiele sposobów na śmierć. Tyle ludzi myśli w jaki sposób zniknąć z tego świata, chociaż nie wielu chce się do tego przyznać. Myślałeś co by było gdybyś umarł ? Chociaż raz o tym myślałeś? Myślałeś pewnie tylko o tym że nikt by nawet nie zauważył że ciebie nie ma, prawda? Ale tak by nie było. 
Rodzice dowiadują się jako pierwsi, twoja mama upada i zakrywa twarz w dłonie i płacze, tata stoi nieruchomo bo nie może przyjąć do wiadomości że jego dziecko nie żyje. Przed oczami ma wszystkie chwile które razem spędziliście. Tak bardzo żałuje że na ciebie nakrzyczał kiedy czegoś nie zrobiłeś. Tak bardzo żałuje. Następnie dowiaduje się twoje rodzeństwo, które nie może w to uwierzyć. Myślą że to jakiś żart, jednak po chwili zaczynają płakać, chcieliby cofnąć czas kiedy dokuczali ci i nie chcieli ci pomóc kiedy miałeś problem. Wieczorem twój tata dzwoni do twojej babci, bo mama nie jest w stanie. Odpowiada jej całą historię. Twoja babcia zaczyna łkać, dziadek podchodzi do niej i pyta się "Co się stało?", żona opowiada mu wszystko. On również zaczyna płakać. Tydzień później dyrektor twojej szkoły dowiaduje się o całym zdarzeniu. Jest mu przykro. Wszystko opowiada twojej wychowawczyni, ona również jest załamana bo byłeś jej ulubionym uczniem. 
Następnego dnia dowiaduje się twoja klasa. Pewnie myślisz że zaczynając się śmiać i mówić "Dobrze, przynajmniej nie będzie chodzić z nami do klasy", ale to nie prawda. Wszyscy bardzo cię lubili, chociaż nie raz ci dokuczali. Twój największy wróg, siada w ostatniej ławce, a z jego oczu spływają łzy. Jest zły na siebie że tak źle cię traktował. 
Nadszedł dzień twojego pogrzebu. Zjawiła się cała twoja rodzina, nauczyciele i cała twoja klasa. Wszyscy po kolei podchodzą do ciebie,całują policzek i głaszczą. Wszyscy są załamani. Widzisz a myślałeś ze nikt się nie zjawi, że wszyscy cię nienawidzą i o wszystko cię obwiniają. To nie prawda. Kolejny raz nie miałeś racji. 
Widzisz dla ilu osób jesteś cholernie ważny. Nie zdawałeś sobie z tego sprawy, ale teraz już wiesz co by było gdybyś umarł. Złamałaby ona serca wielu osobą. Oni kochają cię tak samo mocno jak ty kochasz ich. Pamiętaj o tym..."

Te własnie o to słowa były zapisane na białej kartce papieru książki, którą właśnie czytała nasza główna bohaterka. Brunetka kochała czytać książki, a tą którą czyta już setny raz mogłaby czytać w nieskończoność. Kochała to robić bo gdy czytała przenosiła się jakby w inny świat. W lepszy świat...
*Laura* 
Siedzę właśnie w salonie przy kominku i czytam moją ulubiona książkę, już jakiś setny raz-ja po prostu kocham czytać. Ale oprócz tego też interesuje się muzyką i aktorstwem. 
Uwielbiam siedzieć przy kominku i czytać. Moje ciało ogrzewa ciepło które wydobywa się z kominka. Na chwilę odłożyłam książkę na kolana i rozejrzałam się po pomieszczeniu, mój wzrok powędrował na to samo zdjęcie na które patrze gdy tylko wchodzę do pokoju. Podeszłam do fotografii i złapałam ją w oba dłonie. Na zdjęciu jestem ja i mój dawny przyjaciel-Ross. Nie widzieliśmy się od 10 lat, kiedy wyjechał do New Jorku żeby zacząć karierę jako muzyk z swoim rodzeństwem. Widziałam go parę razy w telewizji. Od czasu gdy wyjechał moje życie bardzo się zmieniło, już nie chodzę tak uśmiechnięta jak kiedyś i tak szczęśliwa. Czuje się jakby ktoś zabrał mi kawałek serca. 
Odłożyłam przedmiot na półkę i udałam się do kuchni w celu przygotowania sobie śniadania. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki i zaczęłam przygotowania. 
Po zjedzonym śniadaniu, postanowiłam się przejść gdyż jest piękna pogoda. Na nogi założyłam czarne długie trampki i beżowy sweterek, po czym wyszłam z domu. 
Chodząc ulicami Los Angeles zauważałam wielu ludzi, ale jeden człowiek przykuł moją największą uwagę, chłopak w moim wieku. Wysoki i przystojny blondyn bardzo podobny do Rossa, a koło niego stał rudowłosy również wysoki trochę starszy od blondyna chłopak. 
-Ale to na pewno nie jest on, przecież to nie jest możliwe- Pomyślałam i poszłam dalej. Słońce dawało o sobie znaki, szkoda że nie wzięłam okularów. Spuściłam głowę żeby słońce mnie nie oślepiało, ale to nie był dobry pomysł bo po chwili byłam cała w jogurcie. 
- O boże! Bardzo cię przepraszam- Odezwał się piękny, męski głos. Tak bardzo przypomina mi głos Rossa- W mojej głowie znów pojawiły się wspomnienia. Podniosłam głowę i spojrzałam na osobę która wylała na mnie koktajl. Takie same brązowe oczy jak czekolada i ten sam piękny uśmiech, który widziałam codziennie. Przestań o nim myśleć, przecież to nie on-Moja podświadomość znowu dała o sobie znać. 
-Nic się nie stało-Odezwałam się swoim cieniutkim głosem, patrząc na swoją koszulkę. 
-Oddam ci za nią pieniądze jak chcesz-Z kieszeni wyjął czarny skórzany portfel. 
-Nie, nie trzeba- Uśmiechnęłam się szeroko i znowu spojrzałam na niego. Tak bardzo mi go przypomina. 
-Ross, idziesz już ?-Z daleko rozbrzmiał męski głos, ale nie już tak piękny i melodyjny jak jego. Zza drzewa wyszedł ten sam rudowłosy chłopak, a za nim czarnowłosa niska dziewczyna. Jednak nie to przykuło moją uwagę, jego imię...Moje serce od razu odżyło, tak jakby wybudziło się z snu zimowego. 
-Ma-asz na im-ię Ro-ss?- Jąkałam się. On odwrócił wzrok w moją stronę i wyszczerzył zęby. 
-Tak, miło mi-Podał mi rękę, a ja niepewnie ją uścisnęłam.-A ty jak się nazywasz?- Zadał pytanie, na które nie chciałam w tej chwili odpowiadać. Przecież nie poznał mnie, ale jak powiem mu moje imię to może sobie mnie przypomni. Ale czy ja tego chcę? 
-Ma-m na im-ię Lau-ra- Powiedziałam bardzo cicho, a w moim głosie można było wyczuć nutkę strachu. 
-Ja...Jak masz na imię?-Jego oczy o mało nie wyskoczyły, a usta były otwarte. 
-Jestem Laura Marano-Powiedziałam już pewnie i bez strachu.
-Laura? To naprawdę ty! Szukałem cię- Uśmiechnął się szeroko po czym objął mnie swoimi silnymi rękoma. Ale ja nie oddałam tego, tylko szybko się odsunęłam. 
Jego przyjaciele cały czas patrzeli na naszą dwójkę, obawiam się że nie tylko oni.
-I co teraz sobie myślisz-Odsunęłam się od niego kilka kroków.-Przyjedziesz sobie po dziesięciu latach i myślisz że wszystko będzie dobrze?- Bardzo szybko się wzruszam, i w tej chwili też tak jest. Z moich oczu, zleciała jedna słona łza. 
-Ja.. Laura, to nie tak. Ja pisałem dzwoniłem ale twoi i moi rodzice nie chcieli żebyśmy się dalej przyjaźnili więc zabrali mi telefon, komputer tak jak tobie przypuszczam- Była to prawda. Dzień po tym jak Ross wyjechał, rodzice zabrali mi telefon, komputer i inne urządzenia. Nie chcieli żebyśmy się przyjaźnili. 
-Mogłeś chociaż napisać list-Powiedziałam na swoją obronę. 
-Myślisz że nie próbowałem? i to wiele razy, raz nawet uciekłem z domu i pobiegłem na lotnisko bo chciałem wyjechać do ciebie ale nie zdążyłem- Przyznał smutno, a ja w jego oczach zobaczyłam że mówi prawdę.-Proszę uwierz mi-Mówił błagalnie. 
Poczułam że łzy napływają mi do oczu, spojrzałam mu głeboko w oczy i odbiegłam.


-------------------------------------------------------------------------------------
Cześć miśki! 
Wiem że prolog miał być już dawno, ale jakoś brak weny. 
Mam nadzieję że to opowiadanie będzie czytać więcej osób i nie usunę tego bloga tak szybko jak poprzedniego :(. 
JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ BARDZO PROSZĘ ZOSTAW KOMENTARZ. 
Paa